"Wraca się jedynie do tych, których się kocha. Nie wraca się tam, gdzie jest się tylko kochanym. Wraca się wyłącznie do tych, których się kocha. Albo nie wraca się nigdzie i do nikogo. Po prostu jedzie się dalej.”
Leopold Tyrmand, "Siedem dalekich rejsów"
Było już przed południem, kiedy Nezumi dotarł na miejsce. Po takim czasie spędzonym poza tymi terenami, miał pewne trudności z dojściem tu - szczególnie, że nie mógł nawet zapytać przechodniów o drogę, bo ci pospiesznie odsuwali się od niego, biorąc go za jakiegoś niezwykle nachalnego włóczęgę. Na szczęście w Utraconym Mieście nie zmieniło się zbyt wiele i po dłuższej walce z krętymi uliczkami i głodem, chłopak wreszcie znalazł się u celu. To tutaj udał się z Shionem zaraz po ostatniej rozmowie z Elyurias w Kropli Księżyca.
"Shion..."
"Shion, co się z tobą teraz dzieje? Pamiętasz o mnie? Czekasz, aż znowu się spotkamy? Czy wciąż jesteś niewinny, pełen dobra i ideałów?"
Mnóstwo pytań dotyczących przyjaciela zaczęło się nagle uporczywie kłębić w jego głowie. Szybko odgonił je jedną, pokrzepiającą myślą: "mam nadzieję". W końcu czymże byłby człowiek bez nadziei? Bez niej ludzie całkowicie zostaliby zmiażdżeni przez pesymizm szarej codzienności. A może to był ich własny pesymizm? Być może ludzie naturalnie nosili w sobie pierwiastek przygnębienia, powodowany najzwyczajniejszym przyzwyczajeniem albo stwierdzeniem, że nie ma czegoś takiego jak "idealne szczęście".
Przełknął ślinę i z pewną dozą niepewności, nacisnął starą, ale solidną klamkę; drzwi zaskrzypiały Wraz ze zmarzniętym Nezumim, do ciepłego wnętrza piekarni wpadło zimne powietrze, mieszając się z tamtym. Temperatura panująca tutaj była dla podróżnego i jego zmarzniętych kończyn prawdziwą ulgą. Westchnął błogo, jakby przez cały czas marzył tylko o tym cieple. Od razu zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, zamykając przy tym drzwi. Szybko stwierdził, że podobnie jak na zewnątrz, tak w środku, to miejsce nie zmieniło się prawie wcale. Za pomocą gumowej wycieraczki dokładnie otarł schodzone buty z topniejącego już śniegu. Zaraz też schodami zeszła uśmiechnięta, kobieca postać, która przez chwilę wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale na widok przybysza zamarła i przycisnęła dłonie do rozwartych w akcie zdziwienia ust. Wyraz jej twarzy z zaskoczenia szybko przeszedł raczej w rozrzewnienie; jej oczy się zaszkliły, a usta wykręciły w podkówkę i zaczęły drgać.
- Dzień dobry. - Po chwili ciszy chłopak odezwał się zachrypniętym od choroby głosem.
Karan ze łzami w oczach powoli zbliżyła się do Nezumiego. Przystanęła, oparła ręce na jego ramionach. Dokładnie przyjrzała się jego czerwonej od mrozu twarzy, jakby chciała upewnić się, że to faktycznie on. Nie zwracając uwagi na to, jak bardzo jest przemarznięty, mocno go do siebie przytuliła. Szarooki objął ją w odpowiedzi, czując przyjemne ciepło bijące od jej ciała.
- Dziecko - zaczęła łamiącym się od płaczu głosem. - Myślałam, że nigdy już nie wrócisz.
Po chwili szlochu opamiętała się. Szybko zdjęła z jego pleców tobołek i kazała mu usiąść na kanapie. Nezumi z błogością zatopił się w wygodzie siedziska. Nie było bardzo miękkie, ale o ile lepsze od twardej i zimnej ziemi! Pierwszy raz od dłuższego czasu siedział na prawdziwej sofie. Szczurowi ciężko było uwierzyć, że tak banalna rzecz sprawia mu tyle radości. Ludzie są tak bardzo przyzwyczajeni do własnych, nawet najprostszych wynalazków i tak wygodniccy, że kiedy zaczyna im brakować miękkiego siedzenia czy ciepłej, bieżącej wody, potrafią dla nich zabić. Nie dla jedzenia, nie dla obrony, ale dla takich właśnie błahostek potrafią własnymi rękami pozbawić drugiego człowieka życia. Czy to nie irracjonalne jak wielkimi egoistami są?
Kobieta szybko przyniosła mu koc, postawiła przed nim kawałek pożywnego ciasta i wstawiła wodę na herbatę. Usiadła obok niego i w ciszy, z subtelnym, ale wyraźnie szczerym uśmiechem na ustach, zaczęła głaskać włosy Nezumiego. Nie bulwersował się, że jest na to za stary. Po prostu cieszył się tą chwilą - cudownym ciepłem i obecnością drugiego człowieka, który nie jest mu zupełnie obcy. Czajnik zagwizdał, oznajmiając tym samym, że woda już wrze, więc Karan poderwała się z miejsca, po chwili wracając z dwoma kubkami gorącej herbaty. Chłopak wręcz rzucił się na posiłek, na pewno nie jak szczur, a raczej wygłodniały wilk. Kobieta w ciszy i spokoju dała Nezumiemu zjeść i napić się.
- Było przepyszne. Dziękuję. - powiedział pokornie, gdy skończył duszkiem pić parzącą jeszcze herbatę, dzięki której poczuł pokrzepiające gorąco rozchodzące się w jego wnętrzu.
- Na zdrowie. - Karan uśmiechnęła się lekko. Próbowała namówić go do zjedzenia jeszcze, ale honor nie pozwalał mu prosić o więcej, chociaż wciąż był głodny. Wiedział, że pomimo prowadzenia piekarni, kobieta żyje dość skromnie i nie chciał w ten sposób jej obciążać. Po kolejnej chwili ciszy, kiedy to oboje tępo wpatrywali się w stół, chłopak odezwał się:
- Czy jest tu Shion?
Na imię swojego syna Karan wzdrygnęła się i podniosła wzrok na Nezumiego. Popatrzyła chwilę na niego szeroko otwartymi oczami, z dozą zdezorientowania, po czym - jakby wyrwana z transu - pokiwała przecząco głową. Jej dziwne, pełne rozkojarzenia zachowanie zaniepokoiło chłopaka.
- Shion nie mieszka już ze mną - pospieszyła z wyjaśnieniami, widząc reakcję swojego gościa. - Wyprowadził się. Ma teraz swoje mieszkanie, bliżej centrum miasta. - Szczur pokiwał tylko głową, na znak, że rozumie. Karan znowu podniosła opuszczoną wcześniej głowę i spojrzała na młodzieńca z bólem w oczach. - Nezumi, on... Mój syn bardzo za tobą tęskni. - Zrobiła pauzę, w niespokojny sposób biorąc głęboki wdech. - Nie - on szaleje z tęsknoty. Proszę, pokaż mu się. Udowodnij mu chociaż, że jeszcze żyjesz.
Chłopak słuchał uważnie, z brwiami ściągniętymi na znak skupienia. Czuł, że nic dobrego nie kryje się za jej słowami, ale ich znaczenie dawało mu głupią, do bólu egoistyczną satysfakcję. Shion za nim tęsknił, myślał o nim, pamiętał. Nie potrzebował wiedzieć więcej; ten fakt wystarczył.
Mimo, że nie zadawał pytań, Karan sama zaczęła mu opowiadać - oczywiście w dużym skrócie - co działo się w mieście podczas jego nieobecności. Mało wspominała o Shionie - o nim Nezumi dowiedział się tylko tyle, że został zasłużonym członkiem Komitetu Restrukturyzacyjnego, który postawił miasto na nogi po zburzeniu muru. Nie wiedział do końca, czemu Karan tak lakonicznie wypowiada się na temat swojego syna, ale zaczynał powoli kojarzyć fakty i rozumiał, że nie kryje się za tym nic dobrego. Mimo to, w tym temacie też nie pytał o odpowiedź - postanowił, że znajdzie ją sam.
Piekarka zaproponowała, żeby został u niej przynajmniej do kolejnego poranka. Nezumi nie protestował - w końcu miał okazję zregenerować siły po podróży i skorzystać z wygód ciepłego, czystego mieszkania, których los skąpił mu przez ostatnie dni. W duchu dziękował za to, że może użyć najzwyklejszej wanny, toalety czy w końcu położyć się do ciepłego i miękkiego łóżka pod powleczoną w świeżo upraną poszewkę, puchatą pierzyną. Dawno nie był nikomu tak wdzięczny jak Karan, że przyjęła go w swoim domu jak rodzone dziecko - nakarmiła, napoiła, ubrała, dała ciepłe posłanie i serdeczny uśmiech. Czy można było chcieć czegoś więcej? Nezumi nie śmiał nawet prosić.
Kiedy już się obudził, zegarek stojący na szafce nocnej wskazywał kilka minut przed szóstą rano. Przy łóżku już czekały na niego świeże ubrania. Po krótkiej wizycie w łazience od razu udał się na dół. Już na schodach dopadł go zapach świeżo upieczonego pieczywa. Karan uwijała się przy pracy jak mrówka, od wczesnych godzin wypiekając ciasta i ciasteczka, chleby i bułeczki, placki, babki i inne cuda. Naprawdę jej wypiekom blisko było do cudów - każdy ich kęs rozpływał się w ustach i każdy sprawiał inny rodzaj słodkiej radości. Miała szczęście, bo robiła to, co umiała i co lubiła jednocześnie. Dodatkową radość sprawiały jej pochlebne opinie klientów; widziała, że cieszą się z jej wypieków, a ona cieszyła się, że to, co robi, sprawia innym choć odrobinę szczęścia. Obserwując Karan, widać było, po kim Shion odziedziczył tyle altruizmu.
Nezumi zajrzał na zaplecze, gdzie kobieta w starym, żeliwnym piecu przygotowywała swoje wypieki. Piekarki wszędzie było pełno: to wkładała do pieca nowe pieczywo, to przekładała wyjęte właśnie wyroby na rozłożony na dużym, stojącym na środku pomieszczenia drewnianym stole, pergamin, to znowu ugniatała cisto na blacie, całym zapełnionym rozmaitymi składnikami. W pomieszczeniu kuszące zapachy były jeszcze bardziej intensywne, niż na schodach, na co Nezumiemu aż ślina napłynęła pod język.
- Dzień dobry. - przywitał się, wchodząc wgłąb zaplecza.
- Dzień dobry. - Karan podniosła głowę znad ugniatanego właśnie ciasta, otarła wierzchem brudnej od mąki dłoni spocone czoło i uśmiechnęła się do gościa. - Ranny z ciebie ptaszek.
- Prędzej z pani. Nie wyobrażam sobie wstawania codziennie jeszcze po ciemku, krzątania się do rana po kuchni, a potem stania cały dzień za ladą.
- Nigdy tak o tym nie myślałam... - powiedziała po chwili namysłu. - Robienie tego po prostu sprawia radość mi i innym ludziom. Czemu miałabym przejmować się taką małą trudnością jak wstawanie rano? - Karan wzruszyła ramionami. Jej słowa dały brunetowi do myślenia. Czy naprawdę można być niemal bezinteresownie miłym dla prawie obcych ludzi? Zarobki z prowadzenia piekarni ledwo pozwalały jej wiązać koniec z końcem, mimo to codziennie z uśmiechem na ustach piekła i sprzedawała chleb niemalże za bezcen. Czy można być dobrym nie oczekując nic w zamian? Karan twierdziła, że wystarczy jej "uśmiech innych ludzi". Mimo wszystko Nezumi wątpił czy jeśli byłaby bogata i nie musiała pracować, wciąż prowadziłaby tą skromną piekarnię tylko po to, by móc oglądać cudzą radość. A może jednak...?
Szczur pomógł Karan za jej prośbą w obsłudze pieca. Dzięki temu wszystko było gotowe wcześniej, niż zwykle. W spokoju zjedli wspólne śniadanie, które składało się z ciepłych jeszcze wypieków i herbaty. Około ósmej matka Shiona otworzyło piekarnię, w której od razu zaroiło się od klientów. Przez pierwszą godzinę ruch był niemalże nieustanny - ludzie przychodzili jeden po drugim, tworzyły się nawet pokaźne kolejki. Po dziewiątej ilość żądnych świeżego pieczywa znacznie zmalała, co pozwoliło piekarce wreszcie odsapnąć. Usiadła na taborecie umieszczonym za ladą i, podpierając brodę rękami opartymi na blacie, westchnęła i wpatrzyła się tępo w podłogę. Z transu wyrwał ją dopiero Nezumi, który stanął przed nią w butach i z bagażem na plecach.
- Wychodzisz już? - zapytała, podnosząc się z miejsca.
- Tak, muszę iść do niego. - Kobieta kiwnęła głową ze zrozumieniem. - Nie wiem, jak mam się pani odwdzięczyć... - dodał po chwili niezręcznej ciszy. Dziękowanie w ten sposób nie było do niego podobne, co samą Karan - która przecież nie znała go dobrze - zaskoczyło.
- Przecież uratowałeś życie mojemu synowi. To ja powinnam się tobie wciąż i wciąż odwdzięczać, nie ty mnie za taką błahostkę.
Zanim wyszedł, Karan zamknęła go jeszcze w ciepłym, matczynym uścisku i ucałowała w czoło; musiała stanąć na palcach, żeby to zrobić, co u obojgu wywołało krótki chichot. Faktycznie - obchodziła się z nim zupełnie jak matka obchodzi się ze swoim synem. Kobiety, która go urodziła, już prawie nie pamiętał, ale w objęciach Karan znowu mógł poczuć się jak małe, beztroskie dziecko. Przez kilka sekund odczuwał błogość większą od tej związanej z pierwszym od dawna skorzystaniem z wygód prawdziwego domu. Ciepło, które czuł w tym momencie nie mogło równać się z ciepłem łóżka, herbaty czy posiłku. To nie było ciepło ciała, a duszy, która została poruszona przez mały, ale silny płomyczek.
Dopóki nie zniknął za rogiem budynku na końcu zaśnieżonej ulicy, ubrana w kurtkę Karan machała mu na pożegnanie sprzed wystawy jej piekarni. Szczur spojrzał na trzymany w dłoni, niechlujnie oderwany skrawek białej kartki z zapisanym na niej adresem. Mimo wyjaśnień i zapewnień piekarki, że droga w to miejsce jest stosunkowo prosta, chłopak już po raz kolejny zgubił się pośród krętych uliczek miasta. Zmuszony był zapytać kogoś o drogę; tym razem nie miał problemów z odsuwającymi się od niego ludźmi. Szybko oczarował pewną młodą kobietę, która szczegółowo wytłumaczyła mu, jak dotrzeć na miejsce. Znalazł się tam w kilka chwil.
Budynek, w którym mieściło się nowe mieszkanie Shiona, okazał się być niewysoką, zapuszczoną kamienicą, zbudowaną z nagiej, czerwonej cegły. "Czyżby to jeszcze sprzed wojny? Coś przetrwało?" - Nezumi był wyraźnie zdziwiony faktem, iż ten budynek może mieć więcej, niż kilkanaście lat. Do środka dostał się przez duże, drewniane drzwi zdobione ornamentami, choć wysłużone już i postarzałe. We wnętrzu panował przejmujący chłód, zmieszany ze specyficznym, słodkim zapachem wilgoci; gdyby nie temperatura panująca na zewnątrz, Szczur pewnie zadrżałby z zimna.
Dziwnie spokojnym i powolnym krokiem wszedł na kręte schody, zrobione z pokrytego bejcą drewna, który zaskrzypiały pod jego ciężarem. Idąc w górę, opierał się o szeroką barierkę, ślizgającą się przyjemnie pod jego dłońmi. Choć kamienica i tak nie była wysoka, Nezumi nie musiał się wiele nawchodzić - jego celem było już pierwsze piętro. Drzwi naprzeciwko schodów - wysokie, ciemne, z bardzo starego, niszczejącego już drewna i tak jak schody pokryte bejcą. Niepewnym krokiem zbliżył się do nich - tak, jakby nie były to drzwi, tylko dziki pies, do ujarzmienia którego trzeba było podjąć odpowiednie kroki. Pełen był obaw i niepewności. W końcu przystanął przed drzwiami, przełknął ślinę i zapukał. Czekał chwilę w ciszy, od której aż piszczało w uszach. Już miał zapukać ponownie, kiedy nagle, z wnętrza mieszkania, usłyszał kroki. Szczęknął otwierany zamek, poruszyła się klamka.
Postać za progiem zamarła. Jej podkrążone, przysłonięte przydługimi, platynowymi kosmykami, szkarłatne, szeroko rozwarte ze zdziwienia oczy, wpatrywały się z przerażeniem w przybysza. Białowłosy z szoku upuścił trzymany w dłoni list, który opadł wahadłowym ruchem za próg, szeleszcząc nieznacznie.
"Shion."
"To naprawdę ty."
___________
Jest wena, jest szybko rozdział. Na początku zawsze tak jest. Teraz kolejne części będą pojawiały się tylko rzadziej i rzadziej...
Szkoda, że nikt nie skomentował prologu, ale mam nadzieję, że to tylko dlatego, że był to taki rozdział-o-niczym. Jestem też świadoma, że dopiero zaczynam i mało kto o tym blogu wie. Założę się, że trafiają na niego głównie osoby niezwiązane z tematem, no cóż... :'D Muszę zrobić sobie reklamę.
Co myślicie? Odpowiada Wam taka forma pisania? Co Wam nie pasuje? Proszę o opinie!
Pozdrawiam i do następnego! :3